Poszedł sobie dziadek z wnuczkiem na grzyby do lasu.
Poszedł sobie dziadek z wnuczkiem na grzyby do lasu. Jako że dziadek był kompletnie ślepy rozpoznawał grzyby po smaku. I tak znalazł coś, podniósł, polizał i stwierdza:
- Borowik, do koszyka.
Idzie dalej, znowu na coś wpadł, polizał i mówi:
- Podgrzybek, do koszyka.
Idzie dalej, podnosi coś, polizał i mówi:
- Gówno, dobrze że nie wdepnąłem.
- Borowik, do koszyka.
Idzie dalej, znowu na coś wpadł, polizał i mówi:
- Podgrzybek, do koszyka.
Idzie dalej, podnosi coś, polizał i mówi:
- Gówno, dobrze że nie wdepnąłem.
620
Dowcip #28847. Poszedł sobie dziadek z wnuczkiem na grzyby do lasu. w kategorii: Dowcipy o dziadku, Dowcipy o wnukach, Śmieszne dowcipy o grzybach, Śmieszne żarty o kupie.
Poszedł sobie facet na grzyby do lasu i tak spaceruje, spaceruje po tym lesie i nagle wdepnął w gówno. No nic zdarza się jak to w lesie, no idzie dalej i znowu wdepnął w gówno, trochę wkurzony ale idzie dalej i znowu gówno, wyciera buta o trawę idzie dalej, a tam znowu gówno, wkurzony mocno już nawet nie wyciera butów. Co chwila gówno, brnie tak w ten las gówna już prawie po kostki. Nagle spotyka leśniczego.
- Panie skąd tu tyle gówien
- A bo widzi pan kiedyś w tym lesie była wieża, w której uwięziona była księżniczka i wielu śmiałków próbowało ją uratować ale żaden nie dał rady się wspiąć, aż pewnego razu przyszedł jeden rycerz wspiął się i uwolnił księżniczkę ale schodząc spadł i złamał sobie kark.
- No dobra Panie ale co to ma wspólnego z gównami?
- Gówna? A nie wiem pewnie ktoś nasrał.
- Panie skąd tu tyle gówien
- A bo widzi pan kiedyś w tym lesie była wieża, w której uwięziona była księżniczka i wielu śmiałków próbowało ją uratować ale żaden nie dał rady się wspiąć, aż pewnego razu przyszedł jeden rycerz wspiął się i uwolnił księżniczkę ale schodząc spadł i złamał sobie kark.
- No dobra Panie ale co to ma wspólnego z gównami?
- Gówna? A nie wiem pewnie ktoś nasrał.
1418
Dowcip #28848. Poszedł sobie facet na grzyby do lasu i tak spaceruje w kategorii: Kawały o leśniczych, Śmieszne kawały o grzybach, Śmieszne kawały o lesie, Śmieszne dowcipy o kupie.
Poszedł sobie ojciec z małym synkiem na basen i już po basenie biorą prysznic. Nagle malec się poślizgnął i już miał upaść ale złapał ojca za fiuta, przytrzymał się i utrzymał równowagę. Na to ojciec spoglądając w dół:
- Widzisz synu, jakbyś był z matką to byś się przewrócił.
- Widzisz synu, jakbyś był z matką to byś się przewrócił.
210
Dowcip #28849. Poszedł sobie ojciec z małym synkiem na basen i już po basenie biorą w kategorii: Żarty o synu, Śmieszne żarty o tacie, Śmieszne dowcipy o męskim przyrodzeniu, Dowcipy o basenie.
Poszedłem z żoną na spacer. Chodziliśmy godzinami po parku, kupiliśmy lody, karmiliśmy łabędzie.
- Czy spędziłeś miły dzień? - spytała przed wejściem do domu.
- Tak, - odpowiedziałem - dzięki za zainteresowanie. To była sobota, we wrześniu. Pojechaliśmy z chłopakami na ryby.
- Czy spędziłeś miły dzień? - spytała przed wejściem do domu.
- Tak, - odpowiedziałem - dzięki za zainteresowanie. To była sobota, we wrześniu. Pojechaliśmy z chłopakami na ryby.
145
Dowcip #28850. Poszedłem z żoną na spacer. w kategorii: Śmieszne kawały o mężu i żonie, Śmieszne kawały o mężu, Śmieszne dowcipy o żonie.
Potocznie o księżach mówi się ”czarni” nie ze względu na kolor strojów, lecz dlatego, że statystycznie popełniają przestępstwa seksualne kilkadziesiąt razy częściej niż reszta społeczeństwa.
137
Dowcip #28851. Potocznie o księżach mówi się ”czarni” nie ze względu na kolor w kategorii: Śmieszne dowcipy o duchownych.
Prawda jest jak prostytutka. Dużo kosztuje, wielu jej chce, ale nikt jej nie kocha.
115
Dowcip #28852. Prawda jest jak prostytutka. w kategorii: Śmieszne kawały o prostytutkach.
Próbowałem seksu analnego z naprawdę brzydką laską ale nic z tego nie wychodziło:
- Musi być na to jakiś sposób. - rzekłem.
- W górnej szufladzie powinna być wazelina. - odpowiedziała.
- Spróbujmy. - stwierdziłem wcierając ją sobie w oczy.
- Musi być na to jakiś sposób. - rzekłem.
- W górnej szufladzie powinna być wazelina. - odpowiedziała.
- Spróbujmy. - stwierdziłem wcierając ją sobie w oczy.
35
Dowcip #28853. Próbowałem seksu analnego z naprawdę brzydką laską ale nic z tego nie w kategorii: Śmieszne żarty o kobietach.
Przechodziłem korytarzem. Na przeciwko szło trzech łysych kolesi patrząc mi w oczy. Powiedziałem tylko, że mogą nie dożyć jutra. Mięczaki. Rozeszli się za łzami w oczach. Tak to się załatwia na onkologii.
67
Dowcip #28854. Przechodziłem korytarzem. w kategorii: Śmieszny czarny humor, Kawały o łysych, Humor o chorobach.
Przed barem zatrzymał się wielki harley, zsiadł z niego taki spory, naprawdę spory facet z plakietką Hells Angel na plecach. Usiadł pośrodku baru, zamówione piwko golnął jednym łykiem i czekając na następne łypnął okiem w prawo:
- Czego się gapicie matkojebcy!
Spojrzał w lewo i zagaił przyjaźnie:
- Co za banda pedałów!
Nagle z prawego końca baru podnosi się jakiś gostek.
- Ja, ja przepraszam, ale usiadłem po niewłaściwej stronie baru.
- Czego się gapicie matkojebcy!
Spojrzał w lewo i zagaił przyjaźnie:
- Co za banda pedałów!
Nagle z prawego końca baru podnosi się jakiś gostek.
- Ja, ja przepraszam, ale usiadłem po niewłaściwej stronie baru.
16
Dowcip #28855. Przed barem zatrzymał się wielki harley, zsiadł z niego taki spory w kategorii: Dowcipy o restauracji i barze, Śmieszne żarty o homoseksualistach.
Przed bitwą pod Grunwaldem spotykają się obie armie. Zadowoleni z tego, że się wzajemnie odnaleźli urządzają imprezkę. W krzyżackim obozie wszyscy pijani, klina klinem popychają, sytuacja trwa kilka dni. Pewnego poranka budzi się Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen i odbierając podawaną mu flaszkę, pyta sługi:
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu.
- O cholera. - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży. Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał tak zrobił. Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami z poselstwem do Polaków. A tam balanga na całego! Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w końcu pijanego w stogu siana. Przystał na wszystko, co mu powiedzieli. Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe, najmężniejszego z mężnych. Był to rycerz z drewna nie strugany. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o ziemie szorował. Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.
- Masz tu ode mnie tego słonio- konia. Na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął czternaście dębów!
- No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo jakaś taka lekka. Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda. Płytówka - pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do opuszczania domu.
- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi spokój!
Kolejny był Maćko z Bogdańca, ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - beznadzieja. Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić. Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa, opiera się o drzewo i napruty jak worek spawa. U Króla pojawiła się iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i pyta, czy ten się zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział napierdolony totalnie głos. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę. Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść. Wyluzowali.
Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se siana. Zostawili mu tylko to co miał, cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga, przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak? Szukają go i szukają. W końcu znaleźli oczywiście napierdolony jak dzwonek. Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cucą go i wypychają. Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem zbroi, z mieczem, na potężnym słonio- koniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słonio- konia, drugie słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda.
Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił.
- Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas, rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi! - pomyślał zasłaniając twarz.
- W nogi, w nogi! - krzyczy Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym słonio- koniu wpada na kurdupla Polaka - huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym ... Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki,aby pogratulować swojemu zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: słonio- koń leży z obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd, a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:
- Gdyby nie było ”w nogi”, to bym Cię zabił.
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu.
- O cholera. - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży. Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał tak zrobił. Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami z poselstwem do Polaków. A tam balanga na całego! Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w końcu pijanego w stogu siana. Przystał na wszystko, co mu powiedzieli. Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe, najmężniejszego z mężnych. Był to rycerz z drewna nie strugany. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o ziemie szorował. Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.
- Masz tu ode mnie tego słonio- konia. Na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął czternaście dębów!
- No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo jakaś taka lekka. Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda. Płytówka - pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do opuszczania domu.
- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi spokój!
Kolejny był Maćko z Bogdańca, ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - beznadzieja. Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić. Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa, opiera się o drzewo i napruty jak worek spawa. U Króla pojawiła się iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i pyta, czy ten się zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział napierdolony totalnie głos. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę. Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść. Wyluzowali.
Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se siana. Zostawili mu tylko to co miał, cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga, przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak? Szukają go i szukają. W końcu znaleźli oczywiście napierdolony jak dzwonek. Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cucą go i wypychają. Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem zbroi, z mieczem, na potężnym słonio- koniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słonio- konia, drugie słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda.
Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił.
- Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas, rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi! - pomyślał zasłaniając twarz.
- W nogi, w nogi! - krzyczy Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym słonio- koniu wpada na kurdupla Polaka - huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym ... Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki,aby pogratulować swojemu zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: słonio- koń leży z obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd, a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:
- Gdyby nie było ”w nogi”, to bym Cię zabił.
519