Dowcipy o wojnie
Szkocja. Wojna dwóch klanów. Z jednego zamku w kłębach dymu wylatuje kula armatnia. Trafia w drugi zamek i burzy część krużganka. Po chwili z drugiego zamku, również w płomieniach ognia, wylatuje kula armatnia. Trafia w basztę zamku, zamieniając ją w kupę gruzu. I tak na zmianę walczą cały tydzień. Potem nagle cisza. Jeden dzień, drugi... W końcu z pierwszego zamku krzyczą:
- Hej, Wy tam!!! Dlaczego nie strzelacie?
- Nie możemy!!! Kula jest po waszej stronie...
- Hej, Wy tam!!! Dlaczego nie strzelacie?
- Nie możemy!!! Kula jest po waszej stronie...
318
Dowcip #33417. Szkocja. Wojna dwóch klanów. w kategorii: „Śmieszne żarty o wojnie”.
Jaś pyta dziadka:
- Dziadku, co robiłeś w czasie wojny?
- Pracowałem w kontrwywiadzie.
- A czym się tam zajmowałeś?
- Obracałem korę drzew, żeby było mchem na południe, dla zmylenia przeciwnika...
- Dziadku, co robiłeś w czasie wojny?
- Pracowałem w kontrwywiadzie.
- A czym się tam zajmowałeś?
- Obracałem korę drzew, żeby było mchem na południe, dla zmylenia przeciwnika...
425
Dowcip #33118. Jaś pyta dziadka w kategorii: „Kawały o wojnie”.
W niebie spotkali się: Aleksander Wielki, Fryderyk Wielki oraz Napoleon i razem oglądają wydarzenia w Iraku.
Aleksander mówi:
- Wow, gdybym miał tylko jedną uzbrojoną dywizję Busha mógłbym ostatecznie podbić Indie.
Fryderyk mówi:
- Tak, a gdybym ja miał do swojej dyspozycji kilka eskadr Busha, to wówczas Wojnę Siedmioletnią rozstrzygnął bym na swoją korzyść w kilka tygodni.
Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której byli dowódcy dalej obserwowali wydarzenia. Wreszcie odezwał się Napoleon:
- A gdybym tylko miał Fox News, nikt nigdy nie dowiedziałby się o klęsce podczas kampanii w Rosji.
Aleksander mówi:
- Wow, gdybym miał tylko jedną uzbrojoną dywizję Busha mógłbym ostatecznie podbić Indie.
Fryderyk mówi:
- Tak, a gdybym ja miał do swojej dyspozycji kilka eskadr Busha, to wówczas Wojnę Siedmioletnią rozstrzygnął bym na swoją korzyść w kilka tygodni.
Nastąpiła dłuższa pauza, podczas której byli dowódcy dalej obserwowali wydarzenia. Wreszcie odezwał się Napoleon:
- A gdybym tylko miał Fox News, nikt nigdy nie dowiedziałby się o klęsce podczas kampanii w Rosji.
317
Dowcip #32724. W niebie spotkali się w kategorii: „Śmieszne kawały o wojnie”.
Podczas wojny w Zatoce Perskiej Kowalski został wysłany do Arabii Saudyjskiej. Żegnając się z rodziną miał łzy w oczach gdy jego trzyletni syn Jaś uczepiony jego nogi łkał wołając:
- Nie jedź tatusiu, nie jedź, proszę...
Moja żona widząc, że mały powoli wpada w histerię, chciała za wszelką cenę go uspokoić i powiedziała:
- Puść tatusia, to zabiorę Cię na pizzę...
Synek momentalnie puścił jego nogę, zrobił kilka kroków i całkiem spokojnie powiedział:
- Pa, tatusiu, musisz już jechać...
- Nie jedź tatusiu, nie jedź, proszę...
Moja żona widząc, że mały powoli wpada w histerię, chciała za wszelką cenę go uspokoić i powiedziała:
- Puść tatusia, to zabiorę Cię na pizzę...
Synek momentalnie puścił jego nogę, zrobił kilka kroków i całkiem spokojnie powiedział:
- Pa, tatusiu, musisz już jechać...
37
Dowcip #32360. Podczas wojny w Zatoce Perskiej Kowalski został wysłany do Arabii w kategorii: „Śmieszne żarty o wojnie”.
Warunki ciężko wojenne, jakieś kazamaty przerobione dorywczo na szpital polowy, znieczulenia, narzędzi i fachowego personelu brakuje, zresztą, jedyne, czego nie brakuje, to ranni. Żeby było klimatycznie, doktor przemierza kazamaty, za nim quasimodo podobny sanitariusz z pieńkiem i toporem. Lekarz co chwilę przystaje, ogląda pacjentów i wydaje dyspozycje dotyczące amputacji:
- Kowalski, prawa ręka!
Ciach!
- Nowak, lewa noga!
Ciach!
- Malinowski, prawa noga!
Ciach!
- Noga!
Ciach!
- Prawa!
Ciach!
- Kowalski, prawa ręka!
Ciach!
- Nowak, lewa noga!
Ciach!
- Malinowski, prawa noga!
Ciach!
- Noga!
Ciach!
- Prawa!
Ciach!
123
Dowcip #25176. Warunki ciężko wojenne w kategorii: „Śmieszne żarty o wojnie”.
Rok 1945. Nauczycielka pyta dzieci:
- Dzieci, kto i jak z was pomagał żołnierzom na froncie?
Nastia:
- Wysyłałam na front tabakę i tytoń.
Masza:
- Pomagałam mamie robić opatrunki.
Nauczycielka:
- Zuchy! Wowa, a Ty:
- A donosiłem żołnierzom pociski!
- Wowa, to Ty jesteś bohaterem dzisiejszego dnia! A czy Tobie podziękowali?
- Tak, powiedzieli mi ”Sehr gut, Władimir!”
- Dzieci, kto i jak z was pomagał żołnierzom na froncie?
Nastia:
- Wysyłałam na front tabakę i tytoń.
Masza:
- Pomagałam mamie robić opatrunki.
Nauczycielka:
- Zuchy! Wowa, a Ty:
- A donosiłem żołnierzom pociski!
- Wowa, to Ty jesteś bohaterem dzisiejszego dnia! A czy Tobie podziękowali?
- Tak, powiedzieli mi ”Sehr gut, Władimir!”
317
Dowcip #27016. Rok 1945. w kategorii: „Śmieszny humor o wojnie”.
Wybuchła wojna. W radiu spiker czyta oświadczenie rządu:
- Według najświeższych doniesień całe miasto zostało zniszczone. Nie ma już niczego! Powtarzam ”niczego”: Natalia, Iwona, Celina, Honorata, Ula, Jadwiga, Alina. Niczego.
- Według najświeższych doniesień całe miasto zostało zniszczone. Nie ma już niczego! Powtarzam ”niczego”: Natalia, Iwona, Celina, Honorata, Ula, Jadwiga, Alina. Niczego.
57
Dowcip #27031. Wybuchła wojna. w kategorii: „Dowcipy o wojnie”.
Siedzi Bush i premier Pakistanu w knajpie. Wchodzi jakiś gość i pyta barmana:
- Czy to nie Bush i premier Pakistanu?
Barman na to:
- Tak.
Gość podchodzi do nich i pyta:
- Co robicie chłopaki?
- Planujemy wojnę w Afganistanie.
- I co się wydarzy?
- Zabijemy czternaście milionów Afgańczyków i jednego mechanika rowerowego.
- Jednego mechanika rowerowego?
Na to Bush do premiera:
- Widzisz, mówiłem Ci, że nikogo nie obchodzi czternaście milionów Afgańczyków.
- Czy to nie Bush i premier Pakistanu?
Barman na to:
- Tak.
Gość podchodzi do nich i pyta:
- Co robicie chłopaki?
- Planujemy wojnę w Afganistanie.
- I co się wydarzy?
- Zabijemy czternaście milionów Afgańczyków i jednego mechanika rowerowego.
- Jednego mechanika rowerowego?
Na to Bush do premiera:
- Widzisz, mówiłem Ci, że nikogo nie obchodzi czternaście milionów Afgańczyków.
424
Dowcip #28925. Siedzi Bush i premier Pakistanu w knajpie. w kategorii: „Śmieszne kawały o wojnie”.
Pani od historii pyta Jasia:
- Wymień mi jakiś konflikt.
A Jaś:
- Wojna w łóżku: mama kontra tata.
- Wymień mi jakiś konflikt.
A Jaś:
- Wojna w łóżku: mama kontra tata.
51
Dowcip #22240. Pani od historii pyta Jasia w kategorii: „Dowcipy o wojnie”.
Przed bitwą pod Grunwaldem spotykają się obie armie. Zadowoleni z tego, że się wzajemnie odnaleźli urządzają imprezkę. W krzyżackim obozie wszyscy pijani, klina klinem popychają, sytuacja trwa kilka dni. Pewnego poranka budzi się Wielki Mistrz Ulryk von Jungingen i odbierając podawaną mu flaszkę, pyta sługi:
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu.
- O cholera. - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży. Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał tak zrobił. Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami z poselstwem do Polaków. A tam balanga na całego! Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w końcu pijanego w stogu siana. Przystał na wszystko, co mu powiedzieli. Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe, najmężniejszego z mężnych. Był to rycerz z drewna nie strugany. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o ziemie szorował. Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.
- Masz tu ode mnie tego słonio- konia. Na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął czternaście dębów!
- No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo jakaś taka lekka. Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda. Płytówka - pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do opuszczania domu.
- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi spokój!
Kolejny był Maćko z Bogdańca, ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - beznadzieja. Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić. Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa, opiera się o drzewo i napruty jak worek spawa. U Króla pojawiła się iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i pyta, czy ten się zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział napierdolony totalnie głos. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę. Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść. Wyluzowali.
Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se siana. Zostawili mu tylko to co miał, cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga, przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak? Szukają go i szukają. W końcu znaleźli oczywiście napierdolony jak dzwonek. Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cucą go i wypychają. Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem zbroi, z mieczem, na potężnym słonio- koniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słonio- konia, drugie słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda.
Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił.
- Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas, rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi! - pomyślał zasłaniając twarz.
- W nogi, w nogi! - krzyczy Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym słonio- koniu wpada na kurdupla Polaka - huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym ... Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki,aby pogratulować swojemu zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: słonio- koń leży z obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd, a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:
- Gdyby nie było ”w nogi”, to bym Cię zabił.
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa, Wielki Mistrzu.
- O cholera. - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.
Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do walki po jednym rycerzu z obu stron i wygra ta strona, której rycerz zwycięży. Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał tak zrobił. Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami z poselstwem do Polaków. A tam balanga na całego! Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli go w końcu pijanego w stogu siana. Przystał na wszystko, co mu powiedzieli. Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z tym większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe, najmężniejszego z mężnych. Był to rycerz z drewna nie strugany. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia. Niestety, jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo Zygfryd kolanami o ziemie szorował. Sytuacja beznadziejna. Na szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.
- Masz tu ode mnie tego słonio- konia. Na pewno będzie dobry.
Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał. Kolejny problem to miecz: szukają i szukają, ale żaden nie jest dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w trzech palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala, aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki istniał siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął, to za jednym zamachem ściął czternaście dębów!
- No, tym to mogę walczyć!
Pozostała jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała, albo jakaś taka lekka. Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią zbroję dla Zygfryda. Płytówka - pasowała jak ulał, zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do walki. Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy). Niestety, nawet totalnie najebani nie chcą walczyć. Jagiełło poszedł do starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety, ten nie był skory do opuszczania domu.
- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... Daj mi spokój!
Kolejny był Maćko z Bogdańca, ale ten również nie był chętny.
- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach bitwy chędożył? Nie ma mowy!
Następny Jurand - beznadzieja. Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić. Idzie i nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szabelką u pasa, opiera się o drzewo i napruty jak worek spawa. U Króla pojawiła się iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i pyta, czy ten się zgodzi na walkę.
- No pewnie! - odpowiedział napierdolony totalnie głos. Nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Teraz trzeba go wyposażyć. I tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla małego Polaczka olbrzym. Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę. Teraz miecz. Niestety, nawet najmniejszego nie był w stanie unieść. Wyluzowali.
Jeszcze zbroja. Ale jakiej by nie przynieśli, to dla naszego bohatera jak dom wielka popijawy by mógł w środku urządzać. Dali se siana. Zostawili mu tylko to co miał, cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga, przyjdź trzeźwy!
Słonce wzeszło, obie armie stoją naprzeciwko siebie. Z szeregu krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak? Szukają go i szukają. W końcu znaleźli oczywiście napierdolony jak dzwonek. Mimo to tanio skóry nie sprzedamy. Cucą go i wypychają. Na ugiętych nogach, zataczając się wychodzi na pole bitwy. Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem zbroi, z mieczem, na potężnym słonio- koniu. Spina wierzchowca i rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami słonio- konia, drugie słonce błyszczy na złotej piersi Zygfryda.
Jagiełło wytrzeźwiał natychmiast i pojął co zrobił.
- Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas, rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi! - pomyślał zasłaniając twarz.
- W nogi, w nogi! - krzyczy Król i wszyscy spierdalają gdzie popadnie.
Zygfryd de Loewe na swym słonio- koniu wpada na kurdupla Polaka - huk, trzask, uniósł się tylko kurz i dym ... Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki,aby pogratulować swojemu zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: słonio- koń leży z obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd, a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:
- Gdyby nie było ”w nogi”, to bym Cię zabił.
518